W nocy z 9 na 10 września polską przestrzeń powietrzną naruszyły drony. Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych (DO RSZ) wskazało, że było to wynikiem ataku Federacji Rosyjskiej na terytorium Ukrainy. W reakcji na to zdarzenie wojsko natychmiast uruchomiło procedury obronne, a ze wsparciem w zestrzeleniu dronów przybyli do Polski sojusznicy z NATO, w tym holenderskie samoloty: F-35 i tankowiec A330.
Dostępne dowody i źródła wskazują, że zestrzelone drony pochodziły z Rosji. Taką informację przekazał Władysław Kosiniak-Kamysz, wicepremier i minister obrony narodowej. Potwierdził to premier Donald Tusk. Wiemy też, zgodnie z informacjami z raportu DO RSZ, że część dronów nadleciała ze strony Białorusi.
Nie wszystkich to przekonuje. W sieci pojawiła się fałszywa narracja, zgodnie z którą za atak odpowiada Ukraina. Zgodnie z tą teorią ukraińska prowokacja ma wciągnąć Polskę do wojny – to znany i powracający motyw kremlowskiej propagandy (np. 1, 2, 3).
Poseł powiela błędną informację. Nie tylko on
Wątpliwości w tej sprawie ma też Włodzimierz Skalik, poseł Konfederacji Korony Polskiej. Na mównicy sejmowej powołał się na artykuł serwisu Sky News. Zgodnie z nim sojuszniczy holenderski airbus A330 wyleciał w stronę Polski, aby udzielić wsparcia, jeszcze zanim drony naruszyły przestrzeń powietrzną Polski.
– Jak to możliwe, że użycie tego samolotu cysterny wyprzedziło napad dronów o kilka godzin? – zastanawiał się poseł (s. 146–147). Następnie porównał tę sytuację do wydarzeń z Przewodowa, kiedy to do Polski wleciała rakieta z Ukrainy (s. 146–147).
Rzeczywiście w przywołanym artykule czytamy, że holenderski A330 wyruszył z Eindhoven o godzinie 23:45 czasu polskiego. A pierwsze drony latały nad Polską, według Sky News, dopiero około 01:50. Problem w tym, że to błędna informacja – premier Donald Tusk potwierdził już 10 września rano, na podstawie informacji przekazanych przez Szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, że pierwsze naruszenie polskiej przestrzeni powietrznej odnotowano o godzinie 23:30.
Doniesienia Sky News powieliła też, bez odpowiedniej weryfikacji, Gazeta.pl. Informacja pojawiła się również na znanym z dezinformacji profilu Lega Artis. A poza Włodzimierzem Skalikiem powtórzył ją też inny polityk – Janusz Korwin-Mikke.
Sojusznicy byli w gotowości
Wiemy w takim razie, że holenderski samolot wystartował 15 minut po tym, jak pierwsze drony przekroczyły polską granicę. Okazuje się, że decyzja w tej sprawie mogła zapaść już wcześniej, ale nie z powodu jakiejkolwiek zaplanowanej prowokacji, a ze względu na procedury związane z ochroną przestrzeni powietrznej Polski i NATO.
Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych, w komentarzu dla Demagoga wyjaśniło: „Wojsko Polskie, we współpracy z sojusznikami, realizuje stałe zadania związane z ochroną przestrzeni powietrznej RP. Każdorazowo, kiedy pojawiają się informacje o możliwych atakach rakietowych lub dronowych na Ukrainę, które mogą również oddziaływać na obszary przygraniczne Polski, w powietrze podrywane są samoloty dyżurne”.
DO RSZ wyjaśnia, że lot tankowca A330 to dowód na to, że Polska i jej sojusznicy z odpowiednim wyprzedzeniem wiedzieli o możliwych uderzeniach Federacji Rosyjskiej i byli gotowi do reakcji. A wiemy, że polskie wojsko dysponowało informacjami o zmasowanym ataku na Ukrainę już we wtorek 9 września, co najmniej od godziny 22:06, czyli półtorej godziny przed startem holenderskiego samolotu opisanym przez Sky News.
Dodajmy, że polscy sojusznicy na bieżąco monitorowali wydarzenia w Ukrainie oraz na terenach graniczących z Polską – i reagowali na nie. Niemiecki „Die Welt” opublikował rekonstrukcję wydarzeń przygotowaną na podstawie dzienników operacyjnych NATO – sprawę opisał też serwis Politico. Pierwszy alarm w tej sprawie trafił do NATO na ponad godzinę przed przylotem dronów do Polski, a 24 minuty przed tym incydentem został podniesiony żółty alarm. Gdy obiekty naruszyły przestrzeń powietrzną, alarm zmienił się w czerwony.